wolność widują w swych snach.
Zaś drapieżniki krwi żądne są wciąż;
dziś ten drapieżnik to ja!
I nie do zaspokojenia
żądza w mym ciele się tli.
To jakby ogień piekielny
się wdarł w duszę mi..."
Jakub siedział na tarasie domu babci Felicji w Truskolasach i
delektował się samotnością.
Od czasu wypadku, cały czas ktoś wpadał w odwiedziny i namawiał go na powrót do gry. Zupełnie nie miał na to ochoty, szybko się irytował a w utrzymaniu równowagi psychicznej nie pomagał mu ból krzyża i kolana, dał się rehabilitować, ale tylko dlatego, że specjaliści pogrozili mu częściowym kalectwem. Czuł się jak okręt widmo, którym bawi się ocean, chce pochłonąć, ale zaraz wypluwa. Nie nadawał się do niczego.
Upił zimnego drinka i wyciągnął nogę na balustradzie, gdzieś w kieszeni odnalazła się zapomniana paczka papierosów. Odpalił od świeczki na stoliku i zaciągnął się dymem. Od czasu wypadku minęło osiem miesięcy, pięć miesięcy leżenia w łóżku i trzy rehabilitacji, która dawała znakomite wyniki. Gdyby chciał mógłby myśleć o powrocie do klubu i reprezentacji.
Koniec kwietnia był dość ciepły, wiatr z zachodu przyniósł zapach ogniska, kilka domów dalej sąsiedzi rozpalili ognisko. Babcia wyjechała z małą do kuzynki w Częstochowie, brat był na wyjeździe z Rakowem.
Nagle coś w zaroślach zaszeleściło i kątem oka zauważył błysk. Od czasu wypadku miał jakby lepszy słuch,nocami przesiadywał na tarasie i oglądał gwiazdy a gdy kładł się spać, to byle poruszenie wybudzało go ze snu.
Od czasu wypadku, cały czas ktoś wpadał w odwiedziny i namawiał go na powrót do gry. Zupełnie nie miał na to ochoty, szybko się irytował a w utrzymaniu równowagi psychicznej nie pomagał mu ból krzyża i kolana, dał się rehabilitować, ale tylko dlatego, że specjaliści pogrozili mu częściowym kalectwem. Czuł się jak okręt widmo, którym bawi się ocean, chce pochłonąć, ale zaraz wypluwa. Nie nadawał się do niczego.
Upił zimnego drinka i wyciągnął nogę na balustradzie, gdzieś w kieszeni odnalazła się zapomniana paczka papierosów. Odpalił od świeczki na stoliku i zaciągnął się dymem. Od czasu wypadku minęło osiem miesięcy, pięć miesięcy leżenia w łóżku i trzy rehabilitacji, która dawała znakomite wyniki. Gdyby chciał mógłby myśleć o powrocie do klubu i reprezentacji.
Koniec kwietnia był dość ciepły, wiatr z zachodu przyniósł zapach ogniska, kilka domów dalej sąsiedzi rozpalili ognisko. Babcia wyjechała z małą do kuzynki w Częstochowie, brat był na wyjeździe z Rakowem.
Nagle coś w zaroślach zaszeleściło i kątem oka zauważył błysk. Od czasu wypadku miał jakby lepszy słuch,nocami przesiadywał na tarasie i oglądał gwiazdy a gdy kładł się spać, to byle poruszenie wybudzało go ze snu.
Czasami śniła mu się Anita w objęciach Ronaldo a potem błysk
świateł i jego ciało wyrzucane w powietrze przez siłę uderzenia.
Błysk pojawił się powtórnie, tym razem w chwili gdy zaciągał się
dymem.
- Kto tu jest?- Kuba zerwał się z krzesła i wbiegł na
kamienne schodki prowadzące z tarasu do ogródku. Zniknął w zaroślach, po chwili
wracając z szarpiącym się krępym jegomościem z wielkim aparatem fotograficznym.
- To jest atak na niezależne media!- pisnął paparazzi,
wyrywając się ze stalowego uścisku Błaszczykowskiego.
- Oddaj mi k***a ten aparat!- oczy Kuby zalśniły
złowieszczo.- Ale pan dasz po dobroci, albo obiję ci ten wstrętny ryj!
- Nie oddam!- paparazzo wyswobodził rękę i strzelił Kubę w
twarz, na co ten w ataku furii oddał mu dwa razy silniej, z rozpędu zakręcił
nim jak frygą i wrzucił do oczka wodnego. Aparat wpadł w żywopłot otaczający bajorko.
W tym momencie zza bramki niczym z karabinu wystrzeliła serial fleszy autorstwa innego paparazzi. Kuba już miał reagować, ale rozpędzony wściekłością potknął się o czołgającego się paparazzo numer jeden i wyleciał na trawę jak długi.
Fotograf korzystając z niemocy piłkarza, długim susem wleciał w żywopłot porwał aparat i przy pomocy kolegi wybiegł na ścieżkę.
W tym momencie zza bramki niczym z karabinu wystrzeliła serial fleszy autorstwa innego paparazzi. Kuba już miał reagować, ale rozpędzony wściekłością potknął się o czołgającego się paparazzo numer jeden i wyleciał na trawę jak długi.
Fotograf korzystając z niemocy piłkarza, długim susem wleciał w żywopłot porwał aparat i przy pomocy kolegi wybiegł na ścieżkę.
- Sukinsyny…- Błaszczykowski gramolił się na nogi, ale wypite
drinki przestały go znieczulać a oszałamiający ból, prawie rozerwał mu
kręgosłup. Chwiejąc się odnalazł wejście do domu i padł na kanapę w salonie,
powalony niemocą. Krew z rozbitej wargi spływała na podłogę tworząc szkarłatne
plamy na kremowym dywanie.
Tak zastała go babcia Felicja, która tknięta przeczuciem
przyjechała wcześniej, zostawiając małą u żony drugiego syna.
- Kuba?!- dotknęła włosów wnuka, w których były jeszcze
odłamane gałązki z żywopłotu. – Co się stało?- zapytała z troską w oczach.
Dlaczego leżysz tutaj ? Ty krwawisz?- wskazała na zakrzepniętą krew na jego
górnej wardze.
- Nie będę o tym rozmawiał.- uniósł się z kanapy i wszedł na górę do swojego pokoju.
- Kiedyś będziesz musiał zmierzyć się z demonami, które cię
wykańczają, synku.- odpowiedziała.
- Nic nie muszę! Ten demon to ja!- odkrzyknął w nagłym
przypływie furii. Potrzebował ukojenia, musiał zamknąć się w swoim pokoju. Sam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz